Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

4-latek z okolic Gubina jednak nie był zakażony koronawirusem. Lekarz i prezydent przepraszają matkę chłopca

Redakcja
Sprawa 4-latka z domniemanym koronawirusem wstrząsnęła okolicą. Kto popełnił błąd?
Sprawa 4-latka z domniemanym koronawirusem wstrząsnęła okolicą. Kto popełnił błąd? Paweł Relikowski / Polskapress
Najpierw miał koronawirusa, później go nie miał... Mowa o 4-latku, który z raną głowy trafił do szpitala, a później pierwszy test wykazał, że ma koronawirusa. Rodzina chłopca została posądzona o wprowadzanie służb medycznych w błąd poprzez podawanie nieprawdziwych informacji. Tymczasem następne badania wykluczyły chorobę...

W piątek, 20 marca, do Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze został przetransportowany chłopiec z raną głowy. Ratownicy przeprowadzili wywiad z jego rodziną, który wskazywał jednoznacznie, że 4-latek nie był w grupie, która mogła się zarazić koronawirusem. Przy wypisie prababcia małego pacjenta miała jednak powiedzieć, że chłopiec mógł mieć styczność z osobami, które narażone były na zakażenie. Wykonano więc badanie. Wynik był pozytywny... Pracownicy ochrony zdrowia (personel zielonogórskiego SOR, ratownicy) zostali poddani kwarantannie, a rodzinę dziecka posądzono o zatajanie informacji podczas wywiadu medycznego.

We wtorek wieczorem, 24 marca, jeden z zielonogórskich lekarzy opublikował na Facebooku taki wpis (pisownia oryginalna): „Apel do wszystkich!!! To może nie apel, ale gorąca prośba. Ludzie dajcie nam żyć i przy okazji sobie, bo jak nas wykończycie to i siebie,. Sytuacja z Oddziału z piątku. Przyjęte dziecko z babcią z raną głowy. Oboje kaszlący. Wywiad epidemiologiczny ujemny. Na sugestię, że może być to koronavirus babcia odpowiada rozbrajająco: my na takim zadupiu żyjemy, że gdzie u nas koronavirus!? Mimo wszystko test. Dziś przychodzi wynik POZYTYWNY!!! Babcia „zapomniała” dodać, że matka dziecka a jej córka z Niemiec wróciła, kaszle i ma gorączkę. Ot taka nieistotna rzecz... Drobiazg taki malutki a skutki w zasadzie nieistotne: jedyny Oddział Chirurgii Dziecięcej na terenie byłego województwa zielonogórskiego zamknięty, dyżury zawieszone, cały personel na kwarantannie poddawany testom, dwie działające przychodnie nieczynne, pacjenci z pilnymi chorobami chirurgicznymi kierowani do Poznania i Gorzowa. Brawo!!! Da się? Da!!! Ludzie, jak nie oprzytomniejecie, to wykończycie nas a potem siebie, bo nie będzie miał was kto leczyć...”.

Wpis został już usunięty.

Następnego dnia skontaktowaliśmy się ze Szpitalem Uniwersyteckim w Zielonej Górze i ratownikami z Gubina, którzy brali udział w akcji. Wywiad, który przeprowadziły służby medyczne, nie wskazywał na to, że chłopiec był narażony na zakażenie koronawirusem. Tymczasem wynik pierwszego testu był pozytywny... Wykonany został jednak drugi test – wynik negatywny. A potem trzeci, który potwierdził, że 4-latek koronawirusa nie ma.

Nikt nie kłamał?

Ale mleko się rozlało. W internecie wylała się fala hejtu na matkę chłopca i jego prababcię, która rzekomo miała przekazywać nieprawdziwe informacje. Na stronie „SOR zgora” pojawił się następujący wpis: „Z sobie tylko znanych powodów rodzina dziecka nie powiedziała całej prawdy podejmującej dziecko załodze ZRM która przekazała dziecko Lotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu”. Nawet Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry, opublikował post, w którym nie szczędził cierpkich słów rodzinie i podkreślał, żeby nie okłamywać przedstawicieli służby zdrowia.

Tymczasem matka 4-latka przekonywała (m.in. na swoim profilu na Facebooku), że nikt nikogo nie okłamał, że nie była chora od grudnia, więc informacje o tym, że miała gorączkę i kaszel, są nieprawdziwe.

Ostatecznie lekarz z Zielonej Góry, autor apelu z 24 marca, w kolejnym wpisie na Facebooku przeprosił matkę chłopca: „Przeprosiny!!! Chciałem przeprosić panią (...), która poczuła się dotknięta moim postem (...). Napisałem go pod wpływem emocji nie weryfikując wszystkich informacji. A jak wiadomo w takich sytuacjach emocje nie są dobrym doradcą. Dodać jednak chciałem że tekst pojawił się po nieprawidłowo przeprowadzonym teście pozytywnym u dziecka, za który trudno mi odpowiadać. Gdyby ktoś wykonał rzetelnie swoją robotę tematu by nie było. Jednocześnie zaznaczyć chciałem, że tekst nie był adresowany do konkretnej osoby, nie podałem żadnych danych osobowych, tylko apelem ogólnym. Jeśli jednak ktoś się poczuł dotknięty, rozumiem i przepraszam”.

Na Facebooku przeprosił także prezydent Janusz Kubicki - za swój wcześniejszy wpis. „Nie wolno rozpowszechniać informacji, które nie są sprawdzone. Moja wina polega na tym, iż uwierzyłem w tym przypadku lekarzom, pracownikom szpitala” – napisał.

Matka 4-latka nie chce wypowiadać się w tej sprawie.

– Sprawą zajęła się TVN Uwaga i tam wszystko wyjaśniłam – powiedziała nam tylko. – Teraz chcę jak najszybciej zapomnieć o tej sytuacji.

Ratownicy: Nie wiemy skąd wyszły informacje, ale wskazywały na kłamstwo

Pierwsi styczność z chłopcem mieli ratownicy z Gubina. 4-latek miał zostać przywieziony przez prababcię do tamtejszego szpitala. Załoga ratownictwa z Gubina pytała kobietę o możliwą styczność z osobą, która mogła być zakażona koronawirusem. Później babcia została posądzona o zatajenie informacji. Czy słusznie?

Rozmawiamy z Mariuszem Szpakowskim, koordynatorem ratownictwa medycznego w powiecie krośnieńskim. - Nasza relacja się nie zmienia. Do szpitala w Gubinie przyjechała prababcia z poszkodowanym chłopcem. Później dołączyła do niej matka, która - z tego, co wiem - pojechała później do szpitala w Zielonej Górze - relacjonuje Szpakowski. - Nasi ratownicy przeprowadzili wywiad. Robią to przy każdym przypadku. Pytają o objawy, możliwy kontakt. W przypadku chłopca wywiad był ujemny. Podobny wywiad przeprowadzili też ratownicy z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Później dowiedzieliśmy się, że matka rzekomo pracuje w Niemczech, że ostatnio chorowała. Nie wiemy, skąd wyszły te informacje, ale po pierwszym pozytywnym wyniku na koronawirusa wszystko wskazywało na to, że pewne informacje zostały zatajone przed służbami medycznymi.

Pierwszy test błędny. Dlaczego?

Wynik pierwszego badania był pozytywny, ale dwa następne testy wskazały, że 4-latek nie jest zakażony koronawirusem. W środę, 25 marca, Aleksandra Chmielińska-Ciepły, rzecznik prasowy wojewody lubuskiego, powiedziała nam, że obecnie chłopiec i jego bliscy przebywają na kwarantannie domowej. Ale też podkreślała, że wynik testu 4-latka nie jest jednoznaczny.

- Nie jesteśmy w tej chwili pewni, czy chłopiec ma koronawirusa, bo dopiero dzisiaj (w środę, 25 marca - dop. red.) będzie pobrany wymaz w celu trzeciego badania - wyjaśniała. - To trzecie badanie da jednoznaczną odpowiedź, czy chłopiec ma koronawirusa, czy nie ma. Testy robi się w turach. Do tej pory były wykonywane dwa. Pierwszy wyszedł pozytywny, drugi negatywny. Zalecenie jest takie, by po 48 godzinach powtórzyć test. Dziś (w środę, 25 marca – dop. red.) ten czas mija, więc będzie pobrany wymaz i jutro znany będzie wynik - zakończyła Chmielińska-Ciepły.

Następnego dnia rzeczniczka wojewody opowiedziała nam o dokładnym przebiegu testów. - Pierwsze dwa testy były zrobione w poniedziałek (23 marca - dop. red.). Pierwszy był przesiewowy i jego wynik był pozytywny. Drugi bardziej złożony i on był negatywny. Potem Państwowy Zakład Higieny i nasza Wojewódzka Stacja Sanitarna zgłaszała, że mamy rozbieżność w wynikach – tłumaczyła nam Chmielińska-Ciepły. – Oni polecili nam, żeby odczekać 48 godzin od pobrania drugiego wymazu. Został on pobrany w środę (25 marca - dop. red.). Jego wynik był ujemny. Czasami jest tak, że wirus nie namnoży się w wystarczającej ilości, aby test go wykrył. Mogła być taka sytuacja, że pierwszy test był pozytywny, drugi negatywny i wirus się jeszcze nie namnożył. Odczekaliśmy 48 godzin, pobraliśmy kolejny wynik i on był już jednoznacznie negatywny, stąd wiemy, że chłopiec na pewno nie jest zakażony - podsumowała.

Zapytaliśmy także o matkę 4-latka. Jak się okazało, kobieta nie mogła mieć wtedy przeprowadzonego testu. - Kiedy chłopiec ma wynik ujemny, to nie możemy z automatu przebadać jego matki – mówiła nam Chmielińska-Ciepły. – To się dzieje w przypadku osób objętych kwarantanną w związku z kontaktem z osobą zakażoną. Wtedy, rzeczywiście, po siedmiu dniach jest przeprowadzany test. Teraz ta pani mogłaby być zbadana tylko wtedy, gdyby wykazywała objawy i zgłosiła się telefonicznie do sanepidu. Zostałby przeprowadzony z nią wywiad i wtedy byłaby albo przyjęta na oddział, jeżeli stan byłby cięższy, albo przy bezobjawowym przejściu zostałaby w izolacji domowej – zakończyła rzeczniczka wojewody.

Skontaktowaliśmy się z lekarzem, który 24 marca zamieścił na Facebooku wspominany apel. Nie chciał skomentować tej sytuacji.

O przebieg wydarzeń związanych z podejrzeniem koronawirusa u 4-letniego chłopca ponownie zapytaliśmy Sylwię Malcher-Nowak, rzeczniczkę Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.

- Dziecko zostało przywiezione do nas w piątek (20 marca - dop. red.) po południu z raną głowy – mówi Malcher-Nowak. - Trafiło na SOR. Stamtąd zostało skierowane na blok operacyjny. Później, do poniedziałku (23 marca - dop. red.), przebywało na oddziale chirurgii i urologii dziecięcej. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że chłopiec był przywieziony do naszego szpitala helikopterem. Nie ma więc w ogóle opcji, żeby ktoś z nim był w tym śmigłowcu pogotowia. Jeżeli chodzi o osobę, która była z nim na początku, to matka dojechała do szpitala, w ślad za śmigłowcem. Babcia na pewno była przy wypisie chłopca. Z informacji, które nasi pracownicy SOR uzyskali od stacji pogotowia, wynikało, że ratownicy karetki, która jako pierwsza pojechała do chłopca, zrobili szczegółowy wywiad z rodziną. O to samo (czyli m.in. o kontakt chłopca z osobą przebywającą, wracającą z zagranicy - dop. red.) także pytał lekarz, który był w śmigłowcu. W tym łańcuchu i stacja pogotowia, czyli karetka, i pogotowie lotnicze, i my zadawaliśmy konkretne pytania w wywiadzie. Nikt nie odnotował informacji, że chłopiec mógł mieć jakąkolwiek styczność z kimś przebywającym za granicą. Informacja, że chłopiec mógł mieć kontakt z osobą, która przebywała poza granicami naszego kraju, pojawiła się w poniedziałek (23 marca - dop. red.), w momencie wypisu chłopca. I wyszło to w rozmowie z babcią. Najważniejsze więc było zachowanie ostrożności, pobranie wymazu. Całe szczęście, okazało się, że dziecko jest zdrowe. Choć pierwszy wynik był dodatni. Taka informacja przyszła do nas z laboratorium. I na tej podstawie była podjęta decyzja o kwarantannie wszystkich osób, które z dzieckiem miały styczność. Nasze wewnętrzne procedury zadziałały. Ale można było tego wszystkiego uniknąć - kończy rzeczniczka szpitala.

W którym momencie doszło do nieporozumienia? Trudno to dziś ocenić. Niezależnie od tego, po której stronie leży wina, dziś mieszkańcy wiedzą jedno: zawsze warto udzielać jak najbardziej szczegółowych informacji służbom medycznym.

KORONAWIRUS W POLSCE. RAPORT MINUTA PO MINUCIE

Koronawirus w Lubuskiem. Rozmowa z wojewodą Władysławem Dajczakiem:

Zobacz też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto