Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

John Porter "narzeka" na Polskę. "Płacę podatki, więc chyba mi wolno?" [ROZMOWA NaM]

Redakcja
John Porter
John Porter materiały prasowe
John Porter urodził się w Anglii, ale w Polsce mieszka już od niemal 40 lat. Największą popularność przyniosły mu albumy nagrane wspólnie z partnerką, Anitą Lipnicką. Podczas rozmowy muzyk opowiedział nam o tym, co złości go w Polsce, dlaczego żałuje, że jego album można przesłuchać na Spotify i dlaczego nie podnieca go numer jeden Trójkowego Topu Wszech Czasów.

Marcin Śpiewakowski: Dużo podróżowałeś, zanim trafiłeś do Polski?
John Porter: W młodości byłem w Indiach, w Turcji, byłem też bardzo krótko w Izraelu, to był taki ruch hippisowski. Potem wróciłem do Europy, ale nie załapałem się na żaden aśram ani nie zostałem guru, co było wtedy bardzo modne, więc zacząłem mieszkać z paroma znajomymi w Berlinie. Mieszkaliśmy z grupą studentów przy jednej z głównych ulic prowadzących do muru berlińskiego i pracowaliśmy u wojsk amerykańskich. Prowadziliśmy przyjemne, hedonistyczne, wolne życie.

To prawda, że jesteś buddystą? Zgadzasz się z tym, że to zbyt abstrakcyjna filozofia dla umysłu Europejczyka?
Buddyzm Zen nie jest abstrakcyjny! Nie oznacza, tak jak się ludziom wydaje, rezygnacji ze świata, a wprost przeciwnie – będąc buddystą, wchodzisz w świat, konsumujesz go i oddajesz siebie. Dla buddysty świat przestaje być obcy. A kiedy medytujesz, ładujesz się energią do działania. Po tylu latach, to jest bardziej mój stan umysłu, to jak postrzegam świat.

Swoją drogą, na Woli powstaje teraz buddyjskie centrum medytacyjne.
Nie słyszałem o tym, ale brzmi niebezpiecznie. (śmiech) Kościół katolicki jest świetnym przykładem, co się dzieje z religią, kiedy zaczynasz budować świątynie. (śmiech)

Do Polski z Berlina przeprowadziłeś się przez kobietę?
Większość nieprzemyślanych decyzji w życiu podejmujemy przez kobiety. No, ale jak człowiek jest pod wpływem takich emocji, to trudno jest myśleć normalnie.

Żałujesz?
Nie żałuję, życie byłoby nieznośne, gdybym żałował swoich decyzji. Ale czasami zastanawiam się, co by było, gdybym nie pojechał do Polski, tylko został w Berlinie albo wrócił do Anglii i wykładał politykę na jakiejś uczelni. Teraz czuję się wszędzie trochę obcy, jestem takim uniwersalnym człowiekiem bez przynależności.

Kiedy wracasz do Wielkiej Brytanii, poznajesz to miejsce?
Coraz mniej. W Londynie czuję się, jakbym był w Warszawie. Latam tam od czasu do czasu na weekend i wszędzie jestem otoczony Polakami. Kiedy nagrywałem poprzednią płytę, mieszkałem w bardzo pięknej małej angielskiej wsi pośrodku niczego, miejsce jak z książek Tolkiena. Była tam malutka restauracja, w której kelnerem był oczywiście Polak. Coś niesamowitego. Co on tam robił? Jak tam dotarł? I żeby było jeszcze śmieszniej, sprzedał swojego malucha gościowi, z którym pracowałem, żeby ten miał czym dojeżdżać do studia. Anglia bardzo się zmieniła przez ostatnie lata.

Czytaj też: John Porter w Warszawie. Wygraj bilety na lutowy koncert w Och-Teatrze!

A Polska?
Ekonomicznie zmieniło się bardzo wiele – każdy lepiej wygląda, można kupić więcej rzeczy, rynek konsumpcji jest lepszy, ale mentalność zmieniła się tylko pozornie. Ludzie ciągle myślą w kategoriach komunizmu, zostały pewne patologie społeczne. O wszystko trzeba się targować, jak na Wschodzie, łapówki są na porządku dziennym, mało co udaje się zrobić porządnie do końca. Takie rzeczy bardzo hamują ten kraj. Polska nie może się zacząć, dopóki nie usunie się kilku wariatów ze sceny politycznej, bo oni przecież dają przykład, w małych miejscowościach uważa się ich wręcz za bohaterów. Politycy za bardzo skupiają się na przeszłości, za mało na przyszłości. Nawołują wręcz do wojny domowej, bo tu lepiej mieć zadymę niż nic nie mieć. Myślę, że dopiero dzieci pokolenia obecnych dwudziestolatków będą miały czysty start i coś się zmieni.

Gdzie czujesz się bardziej u siebie? W Wielkiej Brytanii czy w Polsce?
To zależy, na co mam ochotę w danej chwili. Jeśli chcę iść do pubu, to oczywiście najlepiej czuję się w Anglii.

A do czego dobra jest Polska?
W Warszawie są świetne restauracje. Mam tu też dobrych znajomych. W sumie jestem ostatnio trochę rozczarowany Polską, więc trudno mi być pozytywnym. No, ale nie ma co o tym mówić, nie chcę narzekać. Chociaż skoro płacę tu podatki, to chyba mi wolno? (śmiech)

Działasz na scenie muzycznej bardzo długo – widzisz jakieś zmiany w tej branży?
Tak, polska scena muzyczna rozwija się na równi z zachodnią, są dużo większe możliwości. Muzycy nie są już skazani na nagrywanie u jednego starego pierdoły, który ma studio i uważa, że jego sprzęt jest najlepszy na świecie, a on sam jest wielkim artystą.

Zmienia się też dystrybucja. Twoją najnowszą płytę można usłyszeć m.in. na Spotify…
No niestety tak.

To prawda, że muzycy dostają od serwisów streamingowych przelewy na 5 złotych miesięcznie?
No, jak jest dobry miesiąc, to tak. Dostałem jakiś czas temu kwartalne rozliczenie i widzę, że jeden z moich utworów został przesłuchany 25 tysięcy razy – wow, nieźle – ale patrzę dalej i widzę, że zarobiłem 15 złotych. A nie wiadomo, czy nie będzie jeszcze gorzej. Ludzie teraz nie kupują płyt, tylko słuchają pojedynczych piosenek, coraz częściej przez telefon. Mam w Anglii znajomego, którego córka nie ma ani jednej płyty – a on jest producentem muzycznym!

Myślisz, że za 10 lat będzie w ogóle można zarabiać na robieniu płyt?
Może być trudno. Myślę, że coraz bardziej będą się liczyć koncerty, chociaż paradoksalnie na koncertach płyty sprzedają się najlepiej. CD niedługo zniknie, niby sprzedaje się trochę więcej winyli, ale to tylko moda.

Czytaj też: Al Di Meola: "W muzyce nie istnieje demokracja. Nie ma zespołu - jestem ja" [ROZMOWA NM]

A Ty jesteś w stanie utrzymać się z samej muzyki? Zarabiasz też jakoś inaczej?
Jestem alfonsem. Poza tym raz w tygodniu sprzedaję kolumbijską kokainę i od czasu do czasu gram koncert. Muzykę traktuję tylko hobbistycznie. Ale poważnie – da się utrzymać z muzyki. Chociaż nie jest to łatwe, zwłaszcza dla młodych artystów. Znam wielu muzyków, którym płyta fajnie poszła i myśleli, że będą grać wielką trasę, a potem odwoływali koncerty, bo ludzie wolą chodzić na gwiazdki, które promują się w X-Factor, Voice of Poland itd. Już nie ma talent show, w takim starym rozumieniu. Teraz to karaoke show. Oni nie zdają sobie sprawy, że są mięsem armatnim, w tym sensie, że przyjdzie kolejny sezon i już ich nie będzie. Przyjdą następni.

Rozmawiałem ostatnio z Alem Di Meolą, który powiedział mi, że przez ostatnich 10 lat nie słyszał, żeby ktoś nagrał cokolwiek wartego uwagi.
Łącznie z nim samym! Przyjechał niedawno do Warszawy i grał covery The Beatles. To jest żałosne, przecież to jest wielki muzyk. Mówi, że nie słyszy nic nowego, a potem jedzie w trasę i gra przeboje The Beatles... chociaż może to jakiś przemyślany protest? (śmiech) No, ale wracając do jego, hm, obserwacji – takie myślenie jest bardzo niebezpieczne. Ja też mógłbym powiedzieć, że nie słyszę niczego nowego, chociaż jest sporo młodych alternatywnych artystów, którzy próbują, szukają nowych rzeczy. Jest w tym oczywiście też trochę prawdy, bo dla mnie ostatnim naprawdę wielkim zespołem była Nirvana. Mówię oczywiście tylko o świecie rocka, bo ten świat znam. Może jest gdzieś jakiś niesamowity DJ, który gra muzykę innych ludzi, ale mnie to nie podnieca.

Wiem też, że nie podnieca Cię Dire Straits, zespół, który Polacy kochają.
Bo to taki przeciętny zespół knajpowy. A tymczasem nawet w Trójce, która jest przecież radiem z aspiracjami, numerem jeden w Topie Wszech Czasów jest Dire Straits, a potem jakiś inny stary shit. To jest przerażające, bo takim plebiscytem nie wykształci się słuchaczy. To żadna edukacja muzyczna, jeśli promujemy kogoś, kto podłapał styl od J.J. Cale’a i zrobił z tego kilka płyt… ech, i jeszcze ten nieszczęsny Sting, daj spokój.

Ale lubisz coś ze starej muzyki?
Tak! Tradycyjnego bluesa, Johnny'ego Casha, Neila Younga, Pixies, Black Sabbath, czy The Who, no i wiadomo P.J. Harvey i Nicka Cave'a. Strasznie lubię takie granie, ale jednocześnie uwielbiam też nowsze rzeczy jak The National, Mark Lanegan, Timber Timbre czy My Bloody Valentine. Fakt, dawno nie słyszałem nic, co zrobiłoby na mnie wrażenie, ale to nie znaczy, że tego nie ma.

Byłeś ostatnio na jakimś koncercie?
Ostatnio nie byłem, ale wybieram się w najbliższym czasie na koncert Marka Lanegana. Osobiście jako słuchacz wolę bardziej kameralne miejsca niż wielkie stadiony, nie czuję się zbyt komfortowo w tłumie. Ale koncerty uwielbiam grać wszędzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto